Strony

niedziela, 29 grudnia 2013

Podsumowując...

Zaczęłam 2013 rok bardzo pozytywnie: jako osoba "dorosła", z chłopakiem, na którym mi zależało i przyjaciółmi u boku, z czystym umysłem i spokojnym sercem. Miało już tak pozostać, a jednak po przeminięciu tych już prawie 365 dni, siedząc na kanapie z kubkiem kawy, odliczając dni do Sylwestra stwierdzam, że znowu zmarnowałam kolejny rok. Kolejny pieprzony rok.
Znalazłam swoje zeszłoroczne postanowienia noworoczne. Wielkie plany, patetyczne słowa, górnolotne obietnice... bla bla bla... Z dwudziestoczteropunktowej listy udało mi się wypełnić dwa postanowienia. I to takie, na które właściwie jakiegoś ogromnego wpływu nie miałam. A dwa inne odwróciły się o 180 stopni. Totalna coroczna beznadzieja.
I tak w tym roku stworzę następną listę, którą znajdę kilka dni przed nastaniem 2015 roku, przeczytam ją i pomyślę "Znowu wszystko szlag trafił". Jak w tym roku. Jak rok temu. I jak wiele poprzednich lat. To już się staje nudne.

Zeszłoroczny Sylwester obfitował w chwile śmiechu, płaczu i zmywania wymiocin ze ścian. Ohyda. Ale mając pod ręką doświadczonego warszawskiego (ha! szpan) imprezowicza jakoś sobie z tym wszystkim poradziliśmy i poza różnymi kawałkami jedzenia pochowanymi w najgłębszych zakamarkach domu nic nie wskazywało na to, by kiedykolwiek miała miejsce jakaś większa impreza. W sumie całkiem dobry początek roku i mojego pseudo-dorosłego życia. Osiemnaste urodziny. Hell yeah!
Dalsza część roku była swego rodzaju sinusoidą stanów i emocji, które mną targały. Od miłości do nienawiści, od euforii do depresji, od empatii do antypatii.
Wakacje jakoś przeminęły. Odświeżyłam kilka kontaktów, spotykałam się z ludźmi, których nie widziałam szmat czasu, bawiłam się na kilku naprawdę fajnych imprezach, a gdy już miałam dość szłam do kumpla i razem wchodziliśmy na drzewo by napić się w spokoju piwa i pogadać o totalnych pierdołach. Właściwie często go odwiedzałam - często miałam już po dziurki w nosie wszystkich i wszystkiego.
Początek roku szkolnego nie był jakiś bardzo kolorowy. Przez tydzień w moim domu mieszkał Brazylijczyk, później trzy dni spędził u mnie chłopak spod Białorusi i nasza wspólna koleżanka. Dopiero pod koniec października dużo rzeczy zaczęło się jakoś układać. Poznałam masę nowych ludzi, nawiązałam wiele ciekawych znajomości, chyba dzięki nim zmieniłam trochę spojrzenie na wiele spraw.
Święta przeżyłam. Chociaż moja irytacja osiągnęła w tym roku apogeum. Wszystko mnie wkurzało, kłóciłam się ciągle z moją rodzicielką, z pasterki wróciłam rzucając takimi wiązankami przekleństw, że uszy więdną. Nocami się uspokajałam. Noce to jedyne momenty, kiedy miałam spokój i nikt niczego ode mnie nie chciał. Rozmawiałam tylko z ludźmi, z którymi chciałam rozmawiać tylko na tematy, które chciałam poruszać. Przeczytałam wiele miłych i ciepłych słów, które pomagały mi potem zasnąć. Odrobina szczęścia w te święta.
I tak to trwa do dziś.
Wczoraj zakupiłam wreszcie długo wyczekiwane glany, które już strasznie mi obtarły kostki. Ale co tam, dla miłości trzeba trochę pocierpieć! A zakochałam się w nich od pierwszego wejrzenia.

Ten rok na szczęście się już kończy. 
Już pojutrze zaczynamy od nowa.
To będzie ostatni rok mojej nastoletniości.
2014 - please be good to me.

wtorek, 17 grudnia 2013

Fioletowe niebo

Po kolejnym bezproduktywnym dniu wróciłam do domu wesoła, zmęczona, zagubiona, na "tak", na "nie", uśmiechnięta, z poczuciem winy...  masa uczuć i emocji w tak małej osóbce. Odbyłam dziś kilka rozmów, mniej lub bardziej wartościowych. Zadziwiający jest jednak fakt, że wszystkie w jakimś stopniu oscylowały wokół tego samego tematu. Boże, jakie ja mam nudne i monotonne życie...!

Wyszłam na spacer, zadzwoniłam do E., odbyłyśmy długą, owocną rozmowę, każda z nas podjęła jakąś ważną decyzję, która ma coś zmienić. I tak nie zmieni nic.
Za co Cię kocham?
Zadzwoniła też J., zmieniło się wiele rzeczy. Ona i Daniel, ona i Piotrek, ona i Daniel, ona i... oh jezu, za dużo. Jak zawsze śmiech i płacz w jednym. Powinnyśmy robić to częściej.
Dużo dzisiaj rozmawiam. Może za dużo, jak na moją niechęć do ludzi.
Znowu zaczynasz mieć na mnie wpływ, to niedobrze. Nie chcę się zmieniać po raz kolejny, dobrze mi tak.
Odezwij się do mnie.
I wczorajsza rozmowa z Ł. Nienawidzę go. I uwielbiam. Totalnie posrany charakter, który doprowadza mnie do furii i do śmiechu jednocześnie.

Ale niech ten dzień się już skończy, bo trochę przeginam. Trochę za bardzo chcę kogoś wkurzyć.
Tłuścioch tęskni...

Położyłam się na trawie z słuchawkami na uszach. Nie istniało nic poza mną i muzyką.
I fioletowym niebem nade mną.

piątek, 13 grudnia 2013

Piątek 13-ego

Piątek 13-ego to pechowy dzień. Przechodzisz pod drabiną, gdy drogę przebiega Ci czarny kot a drugą stroną ulicy idzie kominiarz i zakonnica z wiadrami. Czy jakoś tak...? W każdym razie zły dzień do wychodzenia z domu. A mogłam zostać pod ciepłą kołderką... Czemu jednak postanowiłam opuścić bezpieczne gniazdo w ten felerny dzień?
Bo od samego rana zapowiadał się dobrze.
Jeszcze leżąc w łóżku wymieniłam kilka miłych wiadomości z kimś, kto sprawił, że poranek nie był aż taki zły i ciężki. Aż chciało się wstawać z łóżka.
Koniec końców może i nie było tak cudownie, jak początkowo by się wydawało, ale poza ogólnym zmęczeniem nie odczuwam żadnych negatywnych skutków piątku 13-ego. Wstałam, dzień przeżyłam, wróciłam i wszystko, o czym teraz marzę to moje łóżko, ciepły kocyk i kubek gorrącego kakao. Ale przecież nie mogę przeleżeć całej zimy w łóżku. Nie mogę?

Od pewnego czasu, maksymalnie kilku tygodni, ogarnia mnie jakieś niesamowite uczucie, że z każdym dniem bardziej mi się wszystko podoba, bardziej wszystko rozumiem, bardziej wszystko kocham. Osiągam kolejne stadium szczęścia i spokoju. Spokoju spokoju spokoju... tak długo wyczekiwanego.
Cieszę się ze wszystkiego. Ty też możesz, co Ci stoi na przeszkodzie? Brak powodów? Można cieszyć się ze wszystkiego: z ciepełka, z pełnego talerza, z uśmiechu, który wysłał Ci nieznajomy na ulicy, z kolejnej tabliczki czekolady, z weekendu, z tego, że usłyszało się w radiu piosenkę przywołującą dobre wspomnienia, z tego, że idą święta, z nowego nabytku. Z kompletnie  w s z y s t k i e g o , co tylko możesz sobie wymyślić.
Ciesz się ze mną! 
Tak smutno cieszyć się samemu... 
Dlaczego nie mogę być taka zawsze?
Nie zadawaj mi znowu tego pytania, doskonale znasz odpowiedź.

Piątek 13-ego nie jest złym dniem. Trzeba po prostu uwierzyć w to, że ten dzień nie musi być zły. Dzień jak każdy inny, a może nawet lepszy?
Zawsze wyczekiwałam piątku 13-ego z niecierpliwością.
Może dlatego, że wtedy mogłam popełniać najwięcej błędów i robić największe głupstwa i myślałam, że ze względu na datę zostaną mi wybaczone wszystkie grzechy?

Ciesz się zawsze ze wszystkiego.
Uśmiechaj się. Uśmiechaj się ciągle.
Nigdy nie wiesz, kto może zakochać się w Twoim uśmiechu.

wtorek, 10 grudnia 2013

Gdzie i z kim?

Odezwij się czasem.
To nie musi być długa rozmowa. Sensowna rozmowa. Owocna rozmowa. Z przesłaniem, z morałem, z pouczeniem. Nie musi nic zmieniać w moim czy Twoim życiu. Nie musi wywoływać uśmiechu na mojej czy Twojej twarzy ani doprowadzać do łez. Nie musi pozostawiać po sobie śladu. Nie musi nic znaczyć.
Ale odezwij się czasem. Powiedz, co u Ciebie, jak Twoja rodzina, pokaż zdjęcie nowej dziewczyny, psa czy samochodu. Zapytaj, co u mnie - nic Ci nie odpowiem, bo nie mam nic do powiedzenia. Jak zwykle to samo. Dziękuję, do dupy. Przeproszę, że nie zadzwoniłam w Twoje urodziny, nic nie szkodzi.
Odezwij się czasem. Jakie studia skończyłeś? Gdzie dostałeś pracę? Zacząłeś się uczyć norweskiego, grać na ukulele, malować niczym Salvador Dali? Piszesz białe wiersze i skaczesz ze spadochronem? Jesteś zielonoświątkowcem i nie jesz mięsa? O, i grasz w teatrze? Nie wiem tego. Wciąż nic nie mówisz.
Odezwij się czasem. Nadal lubisz The Rolling Stones, "Łowcę Androidów" i słony popcorn z czekoladą? Nadal czytasz te same książki a bigos popijasz mlekiem? Jesteś na poziomie czy już się stoczyłeś?
Odezwij się czasem, gdy mijamy się na ulicy albo jedziemy jednym autobusem. Wiem, że widzisz, jak patrzę. Wiem, że słyszysz, jak wołam Twoje imię. Wiem, że wiesz, że mi zależy.
Odezwij się w zimne deszczowe jesienne popołudnie, gdy z nudów piszesz i dzwonisz do przypadkowych ludzi, których numery kiedyś zapisałeś.
Odezwij się. Cisza.
Odezwij się czasem, ciekawa jestem, gdzie i z kim teraz umierasz.

sobota, 7 grudnia 2013

Święty Mikołaj nie istnieje.

Masa ludzi w jakimś amoku, szał zakupów, kolędy lecące z głośników, kilometrowe kolejki, prześciganie się w kupowaniu jak najdroższych, najbardziej wyszukanych i najbardziej tandetnych prezentów, jakie tylko można wymyślić. Tak, Ś W I Ę T A.
Nienawidzę świąt całym sercem od... od nawet nie pamiętam kiedy. 
Nie rozumiem tego szału świątecznego, wszystko nagle zaczyna drożeć tylko po to, by później ludzie widząc -50% -70% kupowali coś i tak drożej niż pół roku wcześniej. 
Nie czuję "magii" świąt, święty Mikołaj nie istnieje a prezenty kupują rodzice. Od paru lat nie tylko oni, ale i ja przed świętami muszę wyciągnąć świnkę skarbonkę, żeby także ode mnie znalazły się jakieś zawiniątka pod choinką. 
W święta ludzie powinni się jednoczyć, a tymczasem moja rodzina wtedy właśnie kłóci się najbardziej. Jak się było dzieckiem to wszystko odbywało się za ścianą, dla małolatów istniały tylko prezenty i wcześniejsze ubieranie choinki. Tego też już nie robię.
Święta to czas wybaczania. W zeszłym roku sobie dużo wybaczyliśmy, pamiętasz? I i tak nie miało to później żadnego znaczenia.
Pathetic.

Samuel znowu mi zaczyna marudzić.
Dobrze, już przestaję.

Ale święta można wykorzystać jako idealny pretekst do kupowania kolejnej pary niepotrzebnych butów (bo świąteczne przeceny, później już będą droższe, a przecież są taaakie piękne!), mówienia ludziom, co naprawdę myślimy (w święta mówimy prawdę) i pochłaniania niewyobrażalnej ilości jedzenia (kocham Cię, babciu!). 
Rok w rok i co rok tak robię. 
Rok w rok i co rok nic się nie zmienia.
Rok w rok i co rok mam nadzieję wrzucić kilka dodatkowych kilogramów i centymetrów w biodrach.
Rok w rok i co rok robię te same głupie postanowienia noworoczne. 
I po co? 
W tym roku dojdzie jeszcze kilka dodatkowych, których i tak nie wypełnię.

Samuel wczoraj na mnie wrzeszczał jak opętany.
I tak nie pomogło.
Pathetic.


Merry Fucking Christmas.
Santa Claus doesn't exist, deal with it.

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozmowy nocą

Pamiętam nasze stare mieszkanie, kiedy jeszcze byłam dzieckiem w wieku przedszkolnym, salon pomalowany na biało, czarne meble, czarna lampa, czarne ramki na zdjęcia, czarny zegar i dla urozmaicenia szara kanapa. Najważniejszy jednak był ów zegar. Złote cyfry, złote wskazówki. Mama nigdy nie pozwalała mi zobaczyć obu wskazówek na godzinie 12, mówiła, że o północy wychodzą najgorsze potwory i robią krzywdę tym, którzy nie śpią.
Dopiero po kilkunastu latach zrozumiałam, że te potwory to nasze myśli, które przychodzą właśnie wtedy, gdy człowiek jest sam w ciemności. To one robią nam krzywdę. To my sami robimy sobie krzywdę.
Od kilku miesięcy mam towarzystwo w nocy. To on. Zdecydowałam, że będzie płci męskiej, bo mężczyźni są dużo łatwiejsi do zrozumienia niż kobiety. I dają lepsze rady. Nazwałam go Samuel, Sami, Sam. Dużo rozmawiamy, ochrzania mnie za moje błędy, grzechy i przewinienia, nie daje spokoju przez długi czas, ale w końcu wybacza. Zawsze wybacza. Niektórzy ludzie też mają takiego kompana, ale chyba nie nadają mu imienia, pozostaje on dla nich po prostu sumieniem.
Ale rozmawiam też nocami z innymi.
Z Aniołem-Demonem-Diabłem, nazywanym zwyczajowo Arturem odbyłam dziś ponadgodzinną rozmowę telefoniczną. Jak kiedyś. Wszystko było jak kiedyś. Wszystko? Ten sam pokój, ten sam rozmówca, te same ciepłe skarpety, te same apostrofy, te same łzy, te same piosenki, to samo pożegnanie. Tylko ucisk w sercu był inny, obcy, nowy. Nie wszystko, co nowe jest dobre. Opowiedz mi, co myślisz, a ja opowiem Tobie, to może być zabawne.
Rozmawiałam też z Robertem. O relacjach międzyludzkich, o romantyźmie, który w nas już chyba umarł, o ogniu, o piosenkach i o utracie wiary. Chyba jednak między nami nie ma tej przepaści, której się tak obawiałam, gdy napisał niespodziewanie pewnego piątkowego wieczora. Będziemy razem gotować, czy to coś oznacza? Nie, to nic nie znaczy, to tylko gotowanie. Jesteśmy dwójką dorosłych ludzi, którzy po prostu się spotykają, żeby ugotować i zjeść obiad, a przy okazji pogadać o anime, fenomenie języka japońskiego, teatrze, aktorstwie i planach na przyszłość. Jakie wino mam kupić?

Grudzień. 1 grudnia. 31 dni do urodzin. Kolejny zmarnowany rok. Tym razem jednak zmarnowałam go nie tylko sobie.
Samuel zaczyna się wkurzać.

Chyba powinnam wreszcie coś zrobić z moim życiem. Doskonale wiem, jakie emocje wzbudzam w ludziach i perfidnie to wykorzystuję. Wiem, na co mogę sobie pozwolić, kto jest w stanie znieść jaką ilość Hani w Hani, co komu mogę powiedzieć, jak bardzo mogę komuś nawtykać za wszystkie grzechy świata. I robię to, naginam wytrzymałość i cierpliwość tych, którym nie jestem obojętna. Weszło mi to w krew już tak bardzo, że nieraz robię to podświadomie i zupełnie niechcący. A potem się dziwię, że jestem w jakiejś pokręconej sytuacji, z której nie mogę się wyplątać.

Samuel na mnie krzyczy. Znowu kogoś krzywdzę.
Przepraszam, ale nie potrafię Ci zaufać. Im bardziej mnie lubisz, tym mniej ja lubię Ciebie. Odwrotna proporcjonalność.
Samuel krzyczy jeszcze głośniej.

piątek, 29 listopada 2013

Despotyczna służąca

Ostatnie dwa tygodnie były męczarnią dla mojego organizmu, mózg mi już chyba obumarł od niedostatku snu i zbyt wielu godzin na nogach. Nie sądziłam nigdy, że szykowanie sztuki może być tak bardzo czaso- i pracochłonne.
Przez ostatnie kilka dni dużo rozmawiałam z Weroniką. Mówiłyśmy nie tylko o sztuce, ale także o masie innych rzeczy: marzeniach, lękach, ludziach, odwadze... Nie przypuszczałam, że tak się polubimy, naprawdę.
Już po premierze.
Kurtyna opadła, emocje się ustatkowały, adrenalina, która trzymała mnie na nogach powoli ze mnie schodzi robiąc miejsce dla życiodajnego snu.
Przyszła najważniejsza dla mnie w tym momencie osoba - Artur. Spóźniony, ale obecny. Nie mogłoby go zabraknąć, był przecież przy nas przez kilkanaście ostatnich godzin prób, wspierał, radził i komentował.
Pojawiła się również Ewelina, która bardzo mnie podbudowała psychicznie przed występem,
Sebastian, który sprawił, że na chwilę przestałam się tak denerwować,
Musiał, który MUSIAŁ być, bo od ponad roku umawiamy się na teatr,
Robert, którego się nie spodziewałam, ale jego przybycie mnie strasznie ucieszyło.
Weronika z Olkiem byli rewelacyjni. Cudownie mi się z nimi gra, tworzymy naprawdę fajne trio. Profesor, który postradał zmysły i jego despotyczna służąca to idealne towarzystwo do śmierci.
Pianino, książki, noże, karafka z nieznanym napojem...
"Arytmetyka prowadzi do filologii, a filologia do zbrodni!"

Weroniko, wiem, że to czytasz. Naprawdę się cieszę, że Cię poznałam.

czwartek, 28 listopada 2013

Nowy początek, Artur i Teatr.

Powróciłam po kilkumiesięcznej przerwie. Powróciłam z nowym życiem, nowymi znajomymi, nowym spojrzeniem, nowym zajęciem, nowymi frustracjami, starym charakterem...
Postanowiłam zmienić trochę to, o czym piszę. Obszernie rozumiany światopogląd odkładam na bok, by trochę bardziej skupić się na moim małym świecie. Jaki jest cel tej grafomanii? Żaden. Moje najskrytsze myśli są tak kontrowersyjne, że nigdy nie chcielibyście ich usłyszeć czy przeczytać. Piszę dla siebie, dla ludzi, którzy lubią czytać, dla ludzi, którzy w jakiś sposób i z jakiegoś tylko im znanego powodu chcą mnie poznać, dla ludzi, którzy już mnie znają, dla ludzi.
"Lekcja" Ionesco. Premiera już jutro. Jeszcze tego nie czuję, ale wiem, że trema przewróci mi wszystko w żołądku. Po raz pierwszy pozwolę rodzicom mnie zobaczyć, czemu dopiero teraz podjęłam taką decyzję? Im więcej razy przerabiamy ten sam tekst, tym bardziej niedobrze robi mi się przy każdym kolejnym zdaniu wypowiadanym po raz nie wiem już nawet który.
Artur powrócił do mojego życia. Tęskniłam. Mój drogi tajemniczy przyjaciel będący Demonem, Szatanem a zarazem prywatnym Aniołem, którego nienawidzili ludzie, którzy mnie kochali pojawił się po jednej nocnej wiadomości: żeby przyszedł choć na chwilę. Przyszedł i pozostał. Zawsze mówi do mnie zdrobniale - "Haneczko" - albo "Moja Pani". Nigdy mi nie wyjaśnił jaką funkcję pełnię w jego życiu, chociaż milion razy o niej wspominał... "Dowiem się wtedy, gdy będę na to gotowa". Chyba się już przyzwyczaiłam.
Mogłabym o Arturze i z Arturem mówić godzinami, ale nikt, kto go nie spotkał, nie zamienił z nim kilku zdań nie zrozumie, jaki magnes w sobie ma ten długowłosy puzonista w glanach, prosty chłopak z Poddębic.
Weroniko, dlaczego się go boisz? Ciebie nie uderzy.

środa, 10 lipca 2013

"Wolność! Po co wam wolność?!"

"Idź do szkoły. Zdaj maturę. Skończ studia. Znajdź pracę. Weź ślub. Miej dzieci. Płać rachunki. Płać podatki. Podążaj za modą. Oglądaj telewizję. Przestrzegaj prawa. Odkładaj pieniądze na stare lata. A teraz powtarzaj za mną: JESTEM WOLNYM CZŁOWIEKIEM" - niby głupi tekst z internetu, a ile w nim prawdy...
Każdy człowiek ma prawo do wolności, ale co to właściwie jest? Dla jednego wolnością będzie samotna wyprawa pociągiem przez cały kraj, dla innego możliwość wyrażania siebie poprzez sztukę. Najprostszą a zarazem najczęstszą odpowiedzią na pytanie "Czym jest dla Ciebie wolność?" jest brak ograniczeń w swoich działaniach, brak odpowiedzialności przed kimkolwiek oraz niezależność, czy to finansowa, czy osobista. Jednakże gdyby się zagłębić w ten temat, opowiadanie o wolności jest zupełnie inne dla różnych ludzi.
Czasami, by poczuć się wolnym potrzeba wiele zachodu. Ja osobiście poczułam się wolna raz w życiu - stojąc na brzegu klifu we Francji nad kanałem La Manche, a moje życie nie zależało ani ode mnie, ani od nikogo innego, ale od podmuchu wiatru. Może to trochę psychiczne, ale to była najpiękniejsza chwila mojego życia. Czasami chciałoby się po prostu założyć plecak na plecy i nie mówiąc nic nikomu pójść w cholerę. Wziąć tylko to, co niezbędne do przeżycia a resztę świata mieć w głębokim poważaniu. To też jest pewien sposób na wolność. Ale ile osób może tak zrobić? Dlatego właśnie trzeba nauczyć się znajdować ucieczkę w małych, zwyczajnych rzeczach, czynnościach. Mój przyjaciel odczuwa niesamowitą radość z robienia sobie samemu kolacji. Czuje się wtedy wolny pewnie nie przez te kanapki lecz to, że jest sam w domu. Może słuchać muzyki tak głośno jak chce, jeść, co chce, marnować bądź pożytkować swój czas tak, jak chce. Nikt nie narzuca mu swojej woli, nikt nie truje nad uchem godzinami. Cisza.
Wolność jest bardzo ważna również w związku. Nie można być z kimś, kto sprawia, że się "dusimy", że próbujemy uciekać na wszelkie sposoby. Nienawidzę, gdy ktoś próbuje podejmować za mnie decyzje i narzucać mi swoje zdanie, a u większości znanych mi par jest tak, że tak na prawdę ludzie nie są dla siebie partnerami tylko któreś z nich rządzi. Często sami nie zdajemy sobie sprawy z tego, że jesteśmy zdominowani. Jeżeli komuś pasuje jego obecna sytuacja w związku - spoko, żyjcie sobie jak chcecie! ale jeśli czujecie, że coś jest nie tak, to trzeba to zmienić.
Żeby czuć się szczęśliwym trzeba być trochę samolubnym. Nie mówię o skrajnym egoizmie, ale czasami opłaca się przedłożyć swoją osobę nad innych. Nie dogodzi się wszystkim, więc po co przejmować się aż tak bardzo? Nawet w najlepszej relacji jeżeli jesteśmy pozbawieni możliwości spełniania marzeń - co de facto powoduje, że choć przez chwilę czujemy się wolni - nie możemy odczuwać pełnego szczęścia. Dlatego drastyczne środki są nieraz najlepsze.
Czasami nie chodzi o to, że chce się samodzielnie podejmować decyzje. Wystarczy, że po prostu nikt nie będzie próbował robić tego za was.
Nie można kupić wolności. To, że zapłacimy kaucję za kumpla, który wylądował na dołku nie czyni go wolnym w pełnym  znaczeniu tego słowa.
...ale możemy kupić czas. A czas daje nam wolność.
Zrozumcie to, jak chcecie. Tylko wy wiecie, czym jest dla was wolność.


poniedziałek, 1 lipca 2013

"A Bóg? Nie ma Boga. Są tylko krzyże przy drogach..."

Kwestia wiary jest równie kontrowersyjnym tematem, co homoseksualizm. Chrześcijanie, Żydzi, Muzułmanie, Agnostycy,  Ateiści, Wyznawcy Kościoła Latającego Potwora Spaghetti...  Wojny religijne, wyprawy krzyżowe - po co to wszystko?
Każdy człowiek ma prawo wierzyć, bądź nie wierzyć, w co chce i nikt nie może mu tego odebrać. Na tym polega tolerancja - szanowanie drugiego człowieka bez względu na jego wyznania, wierzenia i poglądy.
Ostatnio na forum jednej z facebookowych grup skupiającej wyznawców przeróżnych religii pewna dziewczyna dodała post sławiący Boga i wzywający do nawrócenia. Wywiązała się pełnia emocji dyskusja, a raczej kłótnia. Oczywiście nie doszło do jakiegokolwiek porozumienia, bo przecież kto może wiedzieć, jaka jest prawda, co dzieje się z nami po śmierci? Jednakże to, co uderzyło mnie najbardziej, to wypowiedź pewnego chłopaka, zagorzałego katolika: "Jesteście idiotami, bo nie znacie Boga. Skoro w niego nie wierzycie, to trzeba was nawrócić", przytoczył również fragment Biblii na podsumowanie swojej wypowiedzi. I gdzie tu tolerancja? Dziewczyna publikująca owy post żądała od niewierzących szacunku do niej i jej religii, jednakże ani ona, ani żaden inny wypowiadający się katolik nie potrafili uszanować tego, że ktoś może nie wierzyć w ich Boga.
Dlaczego odczuwamy taką niechęć do Świadków Jehowy? Głównie dlatego, że nachodzą nas na ulicy, w mieszkaniu, w sklepie i próbują na siłę wcisnąć swoje przekonania. Dzisiaj w tramwaju przysiadł się do mnie mężczyzna i zapytał "Czy chce pani porozmawiać o Jezusie?". Myślałam, że umrę, gdy pomimo moich próśb i gróźb on nie przestawał ciągnąć swoich wywodów. Nie wiem już sama, o czym konkretnie mówił, bo się wyłączyłam. Ale czy gdybym słuchała zmieniłoby to mój światopogląd? Na pewno nie. No właśnie, czego ci ludzie oczekują? Że zmienią świat? Że inni zaczną słuchać, co oni mają do powiedzenia? Że nawrócą wszystkich i jedyna panująca na świecie wiara, to będzie właśnie ta wyznawana przez nich? Nic na siłę...
Z największą tolerancją religijną spotkałam się w jednej ze śląskich rodzin, gdzie każdy był innego wyznania. Czy ktoś zwracał na to jakąś dużą uwagę? Czy kłócili się o to, co jest po śmierci? Nie. Bo można żyć w społeczeństwie, gdzie choć droga jest inna, cel pozostaje taki sam.

"Wiara"

wtorek, 25 czerwca 2013

Pretty Little Liars...

Ludzie kłamią na różne tematy: stan zdrowia, samopoczucie, opinia, pieniądze, byli kochankowie... Kłamstwa bywają bardzo błahe, ale większość niestety dotyczy poważnych rzeczy i spraw. Niektórzy zmyślają wręcz całe swoje życie, opowiadają każdemu inną historię. Dlaczego kłamiemy? Czy jest to swego rodzaju obrona przed światem, głupie wytłumaczenie sytuacji czy sposób na urozmaicenie swojego nudnego życia w oczach innych? Szczerość powinna być cechą każdego człowieka. Mimo to świat jest pełen ludzi, którzy często, w mniejszym lub większym stopniu, mijają się z prawdą. Tymczasem fałsz jest największym wrogiem relacji międzyludzkich i budowy zaufania.
Nikt nie lubi być oszukiwany, a jednak nie ma na świecie takiego człowieka, który nigdy, przenigdy nie minął się z prawdą.
Zazwyczaj kłamiemy ze strachu. Różnica polega tylko na tym, czego się boimy. Więc czy wystarczy pokonać strach, aby zacząć mówić prawdę? Chyba nie jest to aż takie proste... Czego się aż tak boimy...?
Na pewno każdego z nas dosięga strach przed porażką. Chcemy tak bardzo utrzymać pewien status, więc kłamstwo "pomaga nam" powstrzymać "spadanie w dół". Jednakże mało kto potrafi zauważyć, że nasze fałszywe słowa tylko nas blokują, zamiast pomagać w rozwoju.
Dzieci na ogół boją się kary. Wolą zmyślić jakąś historię, nawet jeśli miałaby być odległa od rzeczywistości, praw fizyki i ludzkich możliwości, byleby tylko uniknąć odpowiedzialności za swoje przewinienie. Na niektórych rodziców to działa ("Zrobił takie słodkie oczka, że aż nie mogłam nic powiedzieć, tylko ręce mi opadły i odpuściłam"), a innych zaś jeszcze bardzo rozdrażnia ("Nie dość, że gówniarz nabroił, to jeszcze nie ma na tyle odwagi, żeby się przyznać, tylko wymyśla jakieś niestworzone historie. Nie pozwolę na to!"). Lecz dzieci nie są aż tak głupie. Wiedzą komu co mogą powiedzieć, by jakoś załagodzić gniew, który powinien na nie spaść. Szkoda, że w dorosłym życiu już nie posiadamy tej umiejętności.
Wielu nastolatków dopada strach przed odrzuceniem. W tym wieku wpływ środowiska i akceptacja wśród rówieśników ma bardzo duże znaczenie i wpływ na dalszy rozwój emocjonalny i psychiczny. Młodzież w wieku okołogimnazjalnym próbuje udowodnić znajomym swoją "fajność". Spora większość z nich posuwa się do zmyślania historii swojego życia, by wydać się innym bardziej ciekawym. Takim nastolatkiem kieruje potrzeba popularności i bycia częścią grupy. Im bardziej interesującym ktoś jest człowiekiem, tym większa szansa, że będą się liczyć z jego zdaniem.
Będąc w stałym związku często zdarza się mówić drobne, nieznaczące kłamstewka, które mają nas uchronić przed kłótnią. Czasami nie chcemy awantury tylko po to, żeby mieć święty spokój, lecz dużo częściej kieruje nami strach przed konfliktem z ukochaną osobą. Na ogół nie są to wielkie kłamstwa. Ludzie kłócą się o pierdoły, bo gdy chodzi o coś naprawdę poważnego, to obie strony potrafią odstawić swoje ego na bok i dojść do jakiegoś porozumienia. Lepiej skłamać mówiąc swojej dziewczynie, że spóźniłeś się na randkę, bo uciekł Ci tramwaj, niż powiedzieć prawdę: "Kochanie, musiałem najpierw przejść do końca 'Battlefield 3'".
Czasami posuwamy się do fałszu chcąc kogoś chronić. Przed światem, przed rzeczywistością, przed samym sobą. Mówi się, że najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa, ale czy naprawdę ZAWSZE chcemy znać prawdę? Niektórzy ludzie wolą żyć w błogiej nieświadomości. Bo tak jest lepiej, bo tak jest prościej, bo tak jest przyjemniej.
Czy przemilczenie też jest kłamstwem? Czasem lepiej jest trzymać język na wodzy, bo mówiąc wszystko, można kogoś mocno zranić. Ale co wtedy, gdy osoba, której czegoś nie powiedzieliśmy dowie się o wszystkim z innych źródeł? Może być słabo. Jeżeli temat jest poważny i dotyczy to osób bliskich - kochanków, przyjaciół, rodziny - to może to doprowadzić do nieciekawych sytuacji. Zgrzyty, tajemnice, chora atmosfera.
Moim zdaniem powinno się mówić prawdę bez względu na sytuację i konsekwencje. Oczywiście sama nie jestem święta, okłamałam już w swoim stosunkowo krótkim życiu wielu ludzi. Także tych, których kocham bądź kochałam.

małe kłamstewka?

środa, 19 czerwca 2013

Nienawiść do nieznanego

Znienawidzeni, poniżani, wykluczani ze społeczeństwa, wyśmiewani, uważani za gorszych tylko dlatego, że są inni. A jednak z każdym rokiem jest ich coraz więcej. Może ma na to wpływ fakt, że kolejne znane i szanowane osoby okazują się być nieheteroseksualnymi - Elton John, Witold Gombrowicz, Neil Patrick Harris czy nawet Angelina Jolie. Geje. Lesbijki. Biseksy. Trans. Są to ludzie jak my wszyscy - kochają, pracują i płacą podatki. Więc czemu aż taka nienawiść?
Nie da się ukryć, że jest to dość kontrowersyjny temat, o którym w wielu środowiskach nadal nie mówi się głośno. Najtrudniej jest wśród zagorzałych katolików, którzy, o ironio, powinni kochać i szanować bliźniego swego jak siebie samego, a tymczasem chcieliby wszystkich "odmieńców" najchętniej ukrzyżować. Mówią, że Bóg stworzył Kobietę dla Mężczyzny i Mężczyznę dla Kobiety, a homoseksualizm uznają za wynaturzenie. Tylko że ci katolicy słodko pierdzący swoją wiarą i przykazaniami Kościoła zapominają o fakcie, że także gejów i lesbijki stworzył Bóg. Przynajmniej na tym polega ich wiara.
Ja jestem osobą niewierzącą, więc sprawy Kościoła i jego spojrzenia na temat mnie nie dotyczą. Żyję zgodnie z przykazaniami - tak naprawdę od IV do końca dekalog tyczy się postępowania z człowiekiem, którego powinien się nauczyć każdy bez względu na wyznanie. Tak właśnie zbaczając trochę z tematu wracam do sedna. Szacunek należy się nam wszystkim.
Czy lesbijka nie może być dobrą nauczycielką? Czy gej nie może być światowej sławy lekarzem? Czy biseksualista nie może być człowiekiem na wysokim stanowisku w informatycznej firmie? Czy transseksualista nie może być genialnym muzykiem, wirtuozem? Czy Ci wszyscy ludzie nie mogą być dobrymi rodzicami, wzorami do naśladowania?
Ostatnio na YouTube  pewna vlogerka poruszyła temat homoseksualizmu. Niestety nie byłam w stanie wysłuchać jej wywodów do końca. Reprezentowała swoją wypowiedzią ogromną niekonsekwencję. Na początku filmiku prawie że ochrzaniała ludzi za ich nietolerancję, by dosłownie 3 minuty później nazywać gejów i lesbijki idiotami. Droga Olgo, zanim zaczniesz się wypowiadać na temat, o którym tak naprawdę nie masz bladego pojęcia, ugryź się w język, albo chociaż porozmawiaj z kimś, kto orientuje się w danej kwestii.
Mężczyźni na ogół są bardzo źle nastawieni do gejów. Wyzywają ich od pedałów i ciot, nieraz i spuszczają niezłe manto czy wręcz otwarcie i bardzo głośno obwieszczają wszystkim, jak bardzo brzydzą się tym, co robią homoseksualiści. Jeśli jednak chodzi o kobiety... no cóż, tutaj sprawa wygląda zupełnie inaczej. Wielu mężczyzna fantazjuje o kobietach które się całują, pieszczą i robią sobie wzajemnie dobrze. To ich po prostu podnieca, nakręca, doprowadza do czerwoności. Co jest takiego w homoseksualnym seksie, że można go rozdzielić na dwie kategorie: seksowne i obrzydliwe?
Każdy człowiek zna chociaż jedną osobę nieheteroseksualną. Jestem szczęśliwą "posiadaczką" przyjaciela geja, którego nie zamieniłabym na nikogo innego. Pomyślcie sobie, czy przekreślilibyście człowieka tylko ze względu na to, że kocha kogoś, kto ma te same "narzędzia"? Przekreślilibyście wieloletnią przyjaźń, gdyby przyjaciel przyszedł i oznajmił wam: "Jestem gejem"?
W jednej ze szwedzkich parafii pastorem jest kobieta. Jest to już samo w sobie dziwne, ale jeszcze bardziej intrygujący jest fakt, że owa kobieta ma żonę i wychowują razem kilkuletniego chłopca, synka jednaj z nich. I tutaj znów ukłon w stronę wierzących: czy coś jest nie tak z Kościołem czy z wami?
Ale mam też jedno słowo do wszystkich "odmieńców": Nie afiszujcie się tak ze swoją orientacją, to ludzie przestaną się was aż tak czepiać.

Parada Równości, Warszawa, 2006

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Miłość w czasach wszechobecnego seksu

Żyjemy w XXI w. - czasach pieniędzy, obłudy, władzy, braku szczerości i wyrzucania popsutych zabawek zamiast ich naprawy. Patrząc na parę całującą się w parku już nie potrafimy stwierdzić, że to miłość. Może to tylko para znajomych, przyjaciół lub totalnie przypadkowych ludzi, którzy wszystko, co o sobie wiedzą to imię tej drugiej osoby. Chociaż też niekoniecznie.
Gimnazjalistki idą do łóżka z kim popadnie za drinka czy nowe jeansy, w zależności od środowiska i "stażu". Licealistki w sumie nie są lepsze. Dziewczyny w wieku 16 czy 17 lat mają na swoim koncie już tylu facetów, że trudno spamiętać wszystkie imiona czy przypisać je do twarzy.
Tzw. "seks bez zobowiązań" też jest dość popularny, choć już nie wzbudza tak negatywnych emocji. O ile ma się tylko jednego partnera z czasem może się z tego wywiązać coś większego. Związek? Może. Ale na jak długo?
Kiedy zaczyna się coś psuć mało kto już próbuje walczyć o odrobinę szczęścia, o wspomnienia, o dobre chwile. Pojawia się więcej kłótni o nic. O ludzi, o zachowania, o przyzwyczajenia, o charakter. Ludzie potrafią się pokłócić o przyprawę do sałatki czy wieczorny film. Traktują związek jak kolejną "zepsutą zabawkę", którą można po prostu wyrzucić i zacząć zaraz rozglądać się za następną.
Mając 18 lat i chłopaka od dłuższego czasu potrafię z perspektywy patrzeć na moje rówieśnice, które najwyraźniej nie dorosły do swojego wieku albo próbują go na siłę przeskoczyć, co wygląda komicznie.
Nienawidzę czasów, w jakich żyjemy. Wolałabym się urodzić sto lat wcześniej i umrzeć nie widząc tego całego gówna, które otacza nas z każdej strony.


Pino - "Desire"