Ile może się wydarzyć w ciągu 652 dni? Ile może się zmienić? Ile rzeczy, stanów i emocji może powrócić? Ile miejsc można odwiedzić? Ile przez ten czas można przeżyć? Ile razy umrzeć? 652 dni.
Przez ten czas poznałam kilku naprawdę wartościowych ludzi, byłam na kilkudziesięciu dobrych imprezach i kilku słabych, z których cieszyłam się wychodząc, zraniłam kilkunastu ludzi, zrobiłam kilka tysięcy zdjęć, z których tylko kilkaset było dobrych, przeczytałam kilkadziesiąt dobrych książek, odwiedziłam kilka pięknych miejsc na ziemi i przeżyłam kilkaset przecudownych chwil.
652 dni temu było dobrze.
To był kwiecień, piątek, już po lekcjach, szłam (a może raczej biegłam?) przez Pabianice po to, żeby zdążyć się spotkać z kimś dobrym. Z jedną z niewielu dobrych osób. I po to, żeby usłyszeć, co ma mi do powiedzenia, chociaż i tak doskonale wiedziałam, co to będzie. I zamiast ładnie wszystko rozegrać - znowu coś popsułam, chociaż wyszło to na jaw dopiero kilkadziesiąt dni później. To takie oczywiste.
Los ironizuje, zakłada klamrę kompozycyjną na moje życie i relacje z ludźmi. Powracają wydarzenia sprzed 652 dni. Dlaczego? Bo wtedy było dobrze. Spokojnie. Najlepiej.
Czemu dzisiaj do tego wracam?
Sobota popołudniu, jestem sama w domu, oglądam fotografie zrobione kawałek czasu temu.
Zdjęcia, na których wciąż wszyscy trzymaliśmy się razem, byliśmy dobrą i zgraną ekipą. Co się zmieniło? Tworzenie się nowych związków, rozpadanie starych, migracje z grupy do grupy, odmienność poglądów i zachowań, które wcześniej nikomu nie przeszkadzały.
Każdy poszedł w swoją stronę.
Ostatnio nie potrafię zrobić nic, co miałam zaplanowane na dany moment, dzień, tydzień, miesiąc...
Miałam posprzątać pokój - ugotowałam obiad.
Miałam pisać pracę maturalną - napisałam sztukę.
Miałam wrócić do grania na pianinie - zatrzymałam się na etapie "znam kilka chwytów na gitarę, będę je katować do bólu".
Miałam iść do przodu - cofam się.
Mam szansę nawiązać normalną relację, ale od tego uciekam.
Boję się nowego. Już nigdy nie będzie tak jak 652 dni temu.