Strony

sobota, 25 stycznia 2014

652 dni

Ile może się wydarzyć w ciągu 652 dni? Ile może się zmienić? Ile rzeczy, stanów i emocji może powrócić? Ile miejsc można odwiedzić? Ile przez ten czas można przeżyć? Ile razy umrzeć? 652 dni.
Przez ten czas poznałam kilku naprawdę wartościowych ludzi, byłam na kilkudziesięciu dobrych imprezach i kilku słabych, z których cieszyłam się wychodząc, zraniłam kilkunastu ludzi, zrobiłam kilka tysięcy zdjęć, z których tylko kilkaset było dobrych, przeczytałam kilkadziesiąt dobrych książek, odwiedziłam kilka pięknych miejsc na ziemi i przeżyłam kilkaset przecudownych chwil.
652 dni temu było dobrze.
To był kwiecień, piątek, już po lekcjach, szłam (a może raczej biegłam?) przez Pabianice po to, żeby zdążyć się spotkać z kimś dobrym. Z jedną z niewielu dobrych osób. I po to, żeby usłyszeć, co ma mi do powiedzenia, chociaż i tak doskonale wiedziałam, co to będzie. I zamiast ładnie wszystko rozegrać - znowu coś popsułam, chociaż wyszło to na jaw dopiero kilkadziesiąt dni później. To takie oczywiste.
Los ironizuje, zakłada klamrę kompozycyjną na moje życie i relacje z ludźmi. Powracają wydarzenia sprzed 652 dni. Dlaczego? Bo wtedy było dobrze. Spokojnie. Najlepiej.

Czemu dzisiaj do tego wracam? 
Sobota popołudniu, jestem sama w domu, oglądam fotografie zrobione kawałek czasu temu. 
Zdjęcia, na których wciąż wszyscy trzymaliśmy się razem, byliśmy dobrą i zgraną ekipą. Co się zmieniło? Tworzenie się nowych związków, rozpadanie starych, migracje z grupy do grupy, odmienność poglądów i zachowań, które wcześniej nikomu nie przeszkadzały.
Każdy poszedł w swoją stronę.

Ostatnio nie potrafię zrobić nic, co miałam zaplanowane na dany moment, dzień, tydzień, miesiąc...
Miałam posprzątać pokój - ugotowałam obiad.
Miałam pisać pracę maturalną - napisałam sztukę.
Miałam wrócić do grania na pianinie - zatrzymałam się na etapie "znam kilka chwytów na gitarę, będę je katować do bólu".
Miałam iść do przodu - cofam się.

Mam szansę nawiązać normalną relację, ale od tego uciekam.
Boję się nowego. Już nigdy nie będzie tak jak 652 dni temu.

środa, 8 stycznia 2014

Wreszcie koniec?

Zapominamy o wielu uczuciach - zapominamy, jak kochać, jak nienawidzić, jak się przejmować, jak czerpać radość. Zapominamy o tym wszystkim, coraz częściej przyjmujemy obojętną postawę w stosunku do świata. Czy człowiek bez uczuć jest nadal człowiekiem? 
Chciałabym wiedzieć, co siedzi w Twojej duszy, bo gdy patrzę Ci w oczy to wątpię w to, że posiadasz serce. Nic w Tobie nie ma. Zimno. Pustka. Obojętność. Obojętność jest gorsza niż nienawiść - wolałabym, abyś wszystko znienawidził. Czy możesz znienawidzić mnie?

Coś zaczęło się zmieniać podczas Sylwestra. Po uświadomieniu sobie, że właśnie skończyłam dziewiętnaście lat, po przeczytaniu wielu wiadomości i przeprowadzeniu kilku, może kilkunastu rozmów zostałam uderzona przez świat kilkoma prostymi prawdami. Właśnie w taki sposób moje wyobrażenia na parę tematów zaginęły gdzieś w nicości i rozpoczął się nieodwracalny proces uświadamiania. Jednak pomimo tego wszystkiego nadal usilnie chciałam wierzyć w wiele rzeczy, nie skreślać ludzi i wspominać chwile, które wywoływały uśmiech. 
Dzisiaj jednak nastąpił przełom. Tak, jakby ktoś bestialsko odciął nożyczkami część mojej podświadomości a świadomość tylko zranił ku przestrodze. W pierwszej chwili zabolało, później ogarnęła mnie apatia. Skończyło się, rozbiło na milion kawałeczków niczym lustro w "Królowej Śniegu" Andersena. Tyle, że w tym wypadku lepiej ich nie zbierać - teraz może być już tylko lepiej. 
Będzie. Odrzuciłam to wszystko, co mnie niszczyło, już nie walczę, już nie krzyczę - przecież nie mam nic więcej do powiedzenia. Mówisz sam za siebie, nie muszę rozumieć Twoich czynów, nie muszę ich nawet akceptować. Ale nie będę się wtrącać, za dużo się zmieniło.
Chyba przestaję ufać ludziom.
Chyba mam już dość.
Chyba chciałabym się zawinąć w kocyk i przeleżeć na kanapie z psami R. i kubkiem kawy cały dzień. Może tydzień. Może miesiąc?

Nie chcę iść na swoją studniówkę. Mogę pójść na każdą inną, ale nie na swoją.
Chce ktoś pójść za mnie? Najlepiej jakaś filigranowa blondynka, ale jeżeli zgłosi się jakiś gruby facet z brodą to też może być.

Zapomniałam jak się oddycha. I czapki ze szkoły też zapomniałam.
Nie przeszkadzał mi deszcz. Usiadłam na krawężniku, rozmawiałam z przyjacielem i mokłam.
Szkoda, że nie było Słońca... chociaż M. mówiła, że rano obudziła ją tęcza.

sobota, 4 stycznia 2014

Szukam świata

Szukam świata, w którym nikt nikogo nie ocenia.
Nienawidzę być oceniana przez ludzi, którzy mnie nie znają. Przez tych, którzy mnie znają zresztą też. Bo kto może powiedzieć, że tak naprawdę,  n a p r a w d ę  mnie zna? Mogłabym podać pewne nazwiska (tak, tak, jest ich o dziwo kilka... aż dwa) ale coraz częściej łapię ich na tym, że paradoksalnie mało o mnie wiedzą. A dla kontrastu mówią wiele "Bo Ty jesteś taka... lubisz to... robisz to... myślisz to... żałujesz tego... chcesz, pragniesz, kochasz, nienawidzisz, smakujesz, uważasz..." tak jakby znali mnie lepiej niż ja sama. A to przecież właśnie ze sobą spędzam najwięcej czasu, to sobie opowiadam po stokroć te same historie, to właśnie z samą sobą dzielę się większością uśmiechów i łez.
Widzicie mnie w szkole wśród ludzi, których nawet nie lubię, w sklepie kupującą jedzenie, którego nigdy nie zjem, na ulicy idącą z kolegą, który mógłby być moim przyjacielem, w mieszkaniu kuzynki wtuloną w pięknego mężczyznę, który nigdy nie będzie mój. Nie wiecie nic, mówicie dużo. Gdzie tu sens? Gdzie logika?

Szukam świata, w którym nikt nikogo nie rani.
Każdy z nas miał choć raz taką chwilę w życiu, gdy wszystko nagle stało się bezsensowne, bezpodstawne i beznadziejne za sprawą jednej osoby. Ktoś, kto daje najwięcej szczęścia może sprawić, że zapomnimy, czym to szczęście jest.
Można ranić na wiele sposobów: słowem, czynem, gestem, nożem. O dziwo, to ostatnie ponoć boli najmniej i najkrócej. Więc dlaczego zamiast przykrych słów i zbędnych nadziei nie używamy broni białej?
Jakiś czas temu Ł. próbował mi udowodnić, że jestem jedną z tych osób, które ranią innych w akcie zemsty za to, że same zostały kiedyś zranione. Wyśmiałam go gorzko i zmieniłam temat. Jednak parę dni później do podobnych wniosków doszedł C. Nie było to do końca to samo, ale ogólny sens i przesłanie kierowało do identycznych wniosków. Co ze mną nie tak? Chyba nie jestem aż tak bezduszna.

Szukam świata, w którym wciąż gra muzyka.
Jestem niepoprawną melomanką. Cokolwiek robię, czytam, oglądam, tworzę muszę słyszeć w tle odpowiednie melodie. Tak jak teraz. Z głośników śpiewa mi Alice Cooper o tym, jak bardzo jestem dla niego zabójczą trucizną, podoba mi się to.
Lubię tańczyć, grać na gitarze, pianinie, śpiewać... wtedy czuję się tak, jakbym była właściwym człowiekiem we właściwym miejscu i czasie.

Szukam świata, w którym człowiek człowiekowi człowiekiem..
Amen.