Strony

wtorek, 4 sierpnia 2015

Pociągiem na koniec Polski!

Wakacje, wakacje, wakacje... czyż może być coś piękniejszego od tego czasu beztroski i spokoju? Może i może. Ale nie dla mnie.

Prawdziwe wakacje zaczęłam cztery tygodnie temu. Wtedy też miała miejsce moja pierwsza, tego lata, podróż pociągiem pociągami.


Przystanek pierwszy: Toruńskie pierniki


Pierwszym takim wakacyjnym wyjazdem była czterodniowa konferencja narodowa SumCo, która w tym roku odbyła się na toruńskim UMK. Dwanaście osób z naszego cudownego, łódzkiego LC postanowiło wydać miliony monet i pojechać gdzieś w Polskę, by przez kilka dni słuchać wykładów i tańczyć tłumnie wraz z innymi komitetami.
Sekta, no, sekta!
Konferencje narodowe są dobre, zacierają granice i różnice pomiędzy zwykłym członkiem AIESEC, a Prezydentem Komitetu Lokalnego.
Spędziliśmy tam cztery dni, cztery fantastyczne dni. Nawiązaliśmy nowe znajomości, umocniliśmy stare więzy, było dużo alkoholu, dużo uczuć i dużo sharingu (Sharing is caring!)


Przystanek drugi: Białystok - Gródek - BASy


Z Torunia wróciłam do domu na dwa dni, tylko po to, by przeprać rzeczy, pożyczyć namiot, ogarnąć kumpli i wio! Białystok.
Białystok to taka moja mała ostoja spokoju i szczęścia. Ile razy stamtąd wyjeżdżałam ze słowami "Widzimy się w Sylwestra" bądź "Do zobaczenia w wakacje", tyle razy w międzyczasie coś mi strzeliło do głowy i pojechałam na kompletnym spontanie.
Tym razem (o dziwo!) wszystko było wcześniej zaplanowane: połowa lipca, Gródek, Basowiszcza, wziąć namiot, wsiąść w pociąg i lecimy!
Jak widać, wyjazd mega udany. Nikt nie wyjechał stamtąd normalny... 
Mama Anity jest moim wzorem do naśladowania, jak matka, serio! W życiu nie widziałam tak fajnych relacji pomiędzy córką a mamą.


Przystanek trzeci: Morskie opowieści


Z Białegostoku do Łodzi wracaliśmy przez Warszawę, Gdynię i znowu Warszawę. Czy coś w tym dziwnego?
Myśleliśmy, że może jakimś dziwnym trafem, kompletnym przypadkiem, wylądujemy w Zakopanem, ale nie wyszło. Tym razem.
Parę dni przekimaliśmy na werandzie u znajomych znad morza, parę dni na polu namiotowym, czasem trafił się jakiś ciepły posiłek, ale większość wyjazdu żyliśmy na zupkach chińskich


Przystanek czwarty: Przystanek Woodstock


Powrót do domu na trzy dni, przepierka, grill w ogródku, przepakowanie, kupienie wałówki i lecimy na Kostrzyn.
Był to mój pierwszy Woodstock w życiu, więc nie wiedziałam, czego się spodziewać.
Różnorodność ludzi, poglądów, poziomów, kultur i pomysłów. 
Całe dnie muzyki... Wstajesz rano, pierwsze co słyszysz: I'm gooooing... I'm going my way. Idziesz się umyć: I'm gooooing... I'm going my way. Jesz: I'm gooooing... I'm going my way. Chcesz kupić piwo, towarzyszy Ci  I'm gooooing... Pomiędzy koncertami: I'm gooooing... Kładziesz się spać i do snu utula Cię: I'm gooooing... Trochę oszaleć można, jak przez kilka dni słyszysz ten sam, kilkusekundowy kawałek piosenki.
Mnóstwo darmowego piwa! Bo przecież co to za filozofia przejść się z hełmem wikinga i prosić o wsparcie dla alkoholika bez trunku?


~ * ~

Chwilowo niestety czas zakończyć te wojaże.
Wróciłam do domu zeszłej nocy. Brudna, zmęczona, stęskniona, ale z poczuciem, że dobrze spędziłam te wakacje.
Niestety dla mnie się już kończą... 
Choć kto wie, może mnie jakiś długowłosy, długobrody gdzieś porwie?